wtorek, 10 kwietnia 2012

Podobno lepiej wierzyć w coś, co zaistnieć może.

-Synku! Co ty tu robisz? Brat Piotr dał ci przepustkę?

-Nie, to znaczy tak, mamo. Poznajcie się- Sergiusz spojrzał na matkę trochę smutnym wzrokiem.- To Jadwiga.

-A! Wspaniale, przyjechałeś z przyjaciółką. Józefa Smolna.

Dziewczyna młoda, o modnie przystrzyżonych, rudych włosach wyciągnęła dłoń z przestrachem.

-Niech się pani nie wstydzi- dodała z uśmiechem Smolna.- Upiekłam drożdżówkę. Ty wiesz, Piotruś, jakie te powidła śliwkowe wyszły? Jeszcze ciasta z pieca nie wyciągnęłam a pan Jerzy już chciał wprosić się na mały kawałeczek.

-Wiesz- powiedział Smolny w stronę Jadwigi.- Mama piecze najlepsze drożdżowe w okolicy. Te kobiety, co tu w oficynie mieszkają nie mogą posiąść się z zazdrości.

Twarz dziewczyny ozdobił ledwo widoczny uśmiech; powiedziała w końcu:

-Chętnie spróbuje.

-No tak, tak- opamiętała się jakby Józefa.- Już kroję.- I pognała w stronę kuchni.

Jadwiga spojrzała na Piotra porozumiewawczo.

-Poczekaj jeszcze chwilkę, proszę.

-Dobrze, po cieście, tak?

-Tak...

-Czego się napijecie?!- krzyczała Smolna z kuchni.- Kawka, herbatka?!

-Kawy- odpowiedzieli jednym głosem, aż siwa głowa starej wyjrzała i parsknęła śmiechem.

-Wyszło jak nigdy- zachwalała wyrób Józefa niosąc ogromną tacę.- Mam nadzieje, że pani lubi.

-Tak, uwielbiam nawet, moja mama również robi.- Jadwiga odpowiedziała pewniejszym tonem.

-A skąd się znacie?- drążyła nadal gospodyni.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. W końcu Sergiusz odpowiedział:

-Poznaliśmy się na pielgrzymce w Kalwarii Zebrzydowskiej.

-Kamil i Janek Oblińscy, spotkałam ich ostatnio, mówili, że nie pisujesz do nich, co się stało?

-A wiesz, nie miałem czasu- wykręcał się kiepsko Sergiusz.- Odwiedzę ich niebawem, ucieszą się.

-Wie pani- zwróciła się Smolna do Jadwigi.- To byli najlepsi przyjaciele. Teraz bracia Oblińscy to biznesmeni są, ale ja jestem dumna z Sergiusza. To wysoki zaszczyt służyć Bogu.

-Wiem.- odparła z uśmiechem Jadwiga.

-Szkoda tylko- ciągnęła stara.- Że mało bywa w domu, czasem brak mi go, tak po ludzku. Ale z drugiej strony służy komuś i jestem pewna, że tam na górze docenią to, co robi wśród ludzi.

-Mamo- zaprotestował Sergiusz.- Przestań, głupio mi.

Jadwiga zaśmiała się, za nią również Smolna.

-I skromny.- dodała gospodyni.- Taki jest wzór sługi Bożego.

-To może ja pozmywam- zaproponował Sergiusz.

Jadwiga spojrzała ostro w jego stronę. Smolny zniknął w kuchni.

-Długo się znacie?- zagadnęła Józefa Jadwigę.

-Prawie trzy miesiące.

-O! Nic mi nie mówił. Zrobił się jakiś skryty ostatnio, ten mój Sergiusz. Mało pisuje, mało mówi. Kiedyś to opowiadał co zrobił w klasztorze. Pisał o pielgrzymkach, o akcjach zbiórek pieniędzy na potrzebujących. Nawet wysłał mi fotografię z Fatimy. Teraz nic, jakby zamknął się w sobie.

Jadwiga patrzyła jedynie w jej stronę dobrymi oczyma. Z kuchni wyszedł Sergiusz.

-A wiesz, synku. Rozmawiałam o tobie z księdzem Tobiaszem. Wiesz co mi powiedział?

-Nie.- Sergiusz wydawał się być rozproszony.

-Że pierwsze pięć lat w zakonie jest trudnych; tęskni człowiek za domem, znajomymi. Ale jest na to rada- mówiła stara do Sergiusza, który jakby nie słuchał.- trzeba modlić się i kontemplować. Wtedy spływa łaska na duszę jeszcze udręczoną, szukającą spokoju. Ksiądz Tobiasz ma wielu przyjaciół w zakonach.

Jadwiga spuściła oczy i wodziła nimi po dywanie. Sergiusz patrzył tępo w obraz Jezusa przybitego do krzyża.

-I zastanawia mnie jedno, synku. Czemu ty nie jesteś w habicie, nie masz nawet różańca przy pasku? Pozwolili wam tak chodzić?

Sergiusz wstał; pragnął wyciąć z pamięci Jezusa z obrazu. Stanąwszy przy oknie, wycierając o spodnie spocone dłonie rzucił szorstko:

-Jadwiga nosi pod sercem moje dziecko. Nasze dziecko, mamo. Zostaniesz babcią- mówił nadal patrząc w okno.- Zakon już mnie nie potrzebuje a ja nie potrzebuje zakonu.

Stara nic nie powiedziała, zzieleniała jedynie na twarzy. Po chwili wstała od stołu i wybełkotała obłąkanym tonem:

-Idę się pomodlić. Ten kaktus ma trochę za sucho.- wskazała na pustą doniczkę.- Podlej go, a potem idź po mleko.

I tak jak stała, upadła na twarz.

* * *

-Jest z nią jakiś kontakt?- Sergiusz ze łzami w oczach pytał wysuszonego, wysokiego mężczyznę w lekarskim kitlu.

-Słaby, jedyne co powtarza to słowa: Wieczny odpoczynek racz im dać Panie...

Jadwiga z płaczem wybiegła z gabinetu. Sergiusz również ledwo powstrzymywał łzy.

-Załamanie nerwowe- dodał lekarz sucho.- Może przejść, lub nie.

Dwa dni później Jadwiga poszła się wykąpać. Gdy Sergiusz wrócił, w jej żyłach nie było ani grama krwi. Purpurowa, wodnista szata okrywała ją aż do brody. W ręku, gdzie nie było nacięć trzymała różaniec z drzewa różanego, który otrzymała od niego w dniu ich spotkania. Smolny pamiętał. Okradli Jadwigę w Kalwarii. Pamiętał; pierwszy ich wspólny seks, kiedy to nie zdążył ściągnąć habitu.

* * *

Policja zabrała Jadwigę i ich dziecko w czarnym habicie z folii. Matka nocą i dniem powtarzała: Wieczny odpoczynek racz im dać Panie...

Smolny czekał na matkę rok, później drugi.

Matka przestała mówić cokolwiek. Zaraz po tym, z kamienic i biur otaczających Łódzką Archikatedrę wyleciały szyby, a wybuch słyszano nawet w Pabianicach.

wtorek, 21 lutego 2012

Obiad. (Dialog delikatnie świński)

Z dedykacją dla korekty.

-Hej, już jestem!- rozległ się głos ojca w sieni mieszkania.
-No, w samą porę- odpowiedziała matka- właśnie podaje obiad.- Mariusz! Mariusz! Wyłącz komputer i chodź na obiad!
-Ehh!- ojciec głośno wypuścił powietrze.- Smarkacz nic nie robi, tylko siedzi przed komputerem, a jak przyjdzie co do czego, to gwoździa prosto nie wbije.
-A ty tato wbijesz, jasne! - ojciec usłyszał za sobą głos syna.- Gdybyś był taki mądry, to dawno mieszkalibyśmy w domu, a nie w tej obskurnej kamienicy.
-No!- oburzyła się matka, przynosząc z kuchni miskę z surówką- To mieszkanie po babci i dziadku, a sama kamienica należała do zamożnego fabrykanta. Więcej szacunku!
-Matka ma rację- dorzucił ojciec.- Jak ci coś nie pasuje, to zawsze możesz się wyprowadzić.
Syn patrzył na ojca z kpiną w oczach i odrzekł:
-Nie mam jeszcze osiemnastu lat, opieka społeczna nie byłaby zadowolona z waszego zachowania.- stwierdził z przekąsem Mariusz.
- O, ooo! za trzy miesiące skończysz "osiemnastkę"- wtrąciła matka.- Wtedy zobaczymy.

-A co to za nowości?- zdziwił się ojciec.- Jemy w salonie, biały obrus, świąteczna zastawa?
-Raz chyba możemy zjeść jak ludzie, prawda?- gospodyni spojrzała w oczy małżonka.- Bez telewizji...- pilotem zgasiła ekran-... i w skupieniu.
Mariusz zachichotał.
-Mama coś wymyśla!- spojrzał pytająco na ojca, ale on również siedział zdumiony i wpatrywał się w obrus.
Usiedli przy stole.
-Smakuje wam?- zapytała niepewnie kobieta- Hm?
-Zwykła ogórkowa- stwierdził Mariusz mamrocząc pod nosem.
-Smakuje... - ojciec również nie wykazywał entuzjazmu.
Panowała ogólna cisza.
Gdy zjedli zupę, pani domu przyniosła kotlety mielone i ziemniaki z koperkiem polane masłem.
-Jak w szkole?- zapytała Mariusza, gdy wszyscy nakładali sobie po kolei na talerze, to surówkę, to mięso.
- Dobrze, całkiem do....- w tym momencie ojciec puścił głośnego i doniośle wonnego bąka. Mariusz ponownie zachichotał, tylko głośniej.
-Krzysztof!- matka aż poczerwieniała- Co to za maniery!?
-Przy ludziach przecież nie "pierdzę"- stwierdził z uśmiechem i ulgą ojciec- a teraz z drugiej strony.- I powtórzył czynność, tylko buzią. Mariusz śmiał się głośno z pełnymi ustami jedzenia; kawałki ziemniaków i kotleta wypadały na obrus zostawiając plamy.
-Boże...- załamała ręce gospodyni- Co za durnie!
-No!- ojciec wyciągnął w jej stronę wskazujący palec.- Tylko się wygłupiamy. Nie musisz nas wyzywać od durni! Właśnie, ćwoku- zwrócił się teraz do syna.- Poprawiłeś te pięć "luf" z polskiego?
Mariusz poczerwieniał.
-Z tą babą się nie da nic poprawić- wybełkotał.- Nauczyłem się wiersza, a ona mówi, że źle.
-Jaki to wiersz?- wtrąciła się matka.
-Inwokacja z Pana Tadeusza.
-No, to powiedz nam ją- rozkazał ojciec.
-Ale po co, wy to znacie- Mariusz zaczął drapać się po głowie.
-No gadaj!- krzyknął ojciec.
Mariusz odetchnął i zaczął.
-Litwo, ojczyzno moja... Jesteś jak zdrowie, ten się dowie, kto cie stracił.....
-Baran, baran!- ojciec ukrył twarz w rękach, a Mariusz siedział nieruchomo- Litwo!- zaczął Krzysztof- Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba, trzeba...- Mariusz zachichotał.- Milcz, liceum skończyłem 25 lat temu! Ale ty masz szanse go nie skończyć.
-Brzozowski dał radę, to ja tym bardziej- Mariusz zadarł nos - Z resztą... Co to za wstyd podejść rok później do matury?
-Ja ci dam!- warknęła matka odkładając sztućce na pusty talerz.- Zdasz ją w tym roku!
Pan domu wstał i wyciągnął dwa kieliszki od wódki. Postawił je odpowiednio, obok swego talerza i talerza swej małżonki.
-A ja?- zaprotestował Mariusz.- Co ze mną?
-Ty, gnojku, masz jeszcze czas na wódkę.- Krzysztof popatrzył badawczo na syna.- Mnie i matce się należy.
Mariusz spuścił głowę.
-Dziękuję- powiedział odsuwając od siebie talerz.
-Lekcje odrób, książkę poczytaj- krzyknął za nim ojciec, który w międzyczasie szukał już oczyma pilota od telewizora.
-Krzysztof, pozbieraj naczynia. Ja padam- poprosiła tonem głosu pani domu.- Dziś na bazarku tyle ludzi...
-Dobra, już dobra- i ojciec zabrał się do typowo damskiego zajęcia.- Ale nie mam zamiaru nic zmywać.- Czekał aż żona coś odpowie, jednakże jej myśli były już pochłonięte przez meksykańską telenowelę.
-Czy to ja jestem ojcem naszego dziecka?- zapytywał przystojny aktor z telewizji.
-Tak, Pedro.- odpowiedziała mu urocza meksykanka ze łzami w oczach.- Wychowamy go na porządnego człowieka.
Z pokoju Mariusza dochodzić zaczęły odgłosy wirtualnej strzelaniny. Krzysztof, wypijając po kryjomu obydwa kieliszki rozpoczął "proces zmywania".