sobota, 26 grudnia 2009

Świat coś tam przeczyta. (taki na rozgrzewkę)

Niektórzy z was na mnie narzekali ostatnio, ponieważ nie pokazuje nowych tekstów. Cóż, doszedłem do pewnych konkluzji, mianowicie: wypada dojrzeć do pewnych spraw. Pisanie i efekt tej czynności jest dziś dość interesujący. Motywem napisania niniejszego tekstu jest pewna teza lub... domysł, lichy strasznie, ale jednak stwierdziłem, że coś z tego skleję.

Prowadziłem ostatnio dialog, nie ważne z kim, nie ważne gdzie, i usłyszałem, że "ludzie przestają czytać". Wpadłem w pewne zakłopotanie, ponieważ ja jakoś nie widzę, aczkolwiek mogę się mylić, ażeby populacja odchodziła od tej sztuki poznawania i zdobywania nowej wiedzy. Ba! Patrząc po tłumie rozwrzeszczanych małolatów, przed empikami w czasie premiery nowych przygód Harrego Pottera, jestem w stanie powiedzieć- "Wcale nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać". Dzieciaki dosłownie depczą się po stopach i wbijają sobie palce w oczy tylko po to, żeby zdobyć książkę o pokrzywdzonym przez los czarodzieju. Kina również przeżywają oblężenie z dniem premierowego pokazu filmu o wyżej wymienionym kolesiu. Tylko co jest w tym smutnego? Dzieci nie znają nic, co jest klasyczne! Rozumiem, że w pierwszej klasie liceum czytanie Iliady czy Sofoklesa jest trudne, ale na Zeusa! Żeby mylić Wyspiańskiego z Mickiewiczem?! Przejmujące- i to nie jest ironia.

Jednostki dorosłe (cokolwiek to znaczy) też nie omijają książek. Kiedy do kin wszedł "Kod Leonarda Da Vinci" poszli na niego wszyscy i wszyscy co nie czytali, jak jeden mąż przeczytali. Konsekwencje dla autorów filmu nie były miłe, ponieważ okazało się, że stworzyli kichę. Panna która sikała po obejrzeniu tego cuda kinematografii w połowie czytania książki doszła do wniosku, że jest "za-je-bis-ta!" a film, lekko mówiąc, nie za ciekawy. Niestety, nie jestem aż tak bardzo przekonany co do literatury tego Pana, ale muszę przyznać rację, że fajnie się czyta (w 4 dni przeczytałem "Anioły i demony"). Historia o Profesorku detektywie, zamieszanego w religię i fizykę trochę przesadzona, zabójstwo papieża, kardynałów... nie ma to jak wybić w pień pół Watykanu.

Taki wypadek rzeczy trzeba chyba zaakceptować, bo nie zmusimy młodych dusz do czytania czegoś ambitniejszego. Również nie wydaje mi się możliwym, aby wcisnąć przed nos starszym coś innego, niż Dan Brown. Wypada zadowalać się takim stanem, bo jak cofniemy się do "Cosmopolitan" i innych tego typu periodyków to z czytania pozostanie Wyborcza, Przyjaciółka i ramówki stacji telewizyjnych.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Gorszej jakości banknot.

Trzymam właśnie w dłoni swój portfel, jest dość solidnie wypchany, paragony, dowód osobisty i parę szczero- szarych złotych. Wyobraźcie sobie, że w tym momencie znikają wszystkie pieniądze świata, panika, strach i chaos. Przywiązanie ludzi do papierków o różnej wartości jest większe od uczuć, sprawdzone już chyba przez niejednego z was. Brak kapitału wiąże się z pogorszeniem stanu psychicznego, jedynym pytaniem jakie się wtedy człowiekowi nasuwa jest: skąd ja wezmę. Homo sapiens staje na głowie, kombinuje, stara się wyjść z najcięższej opresji. Jakie oburzenie u ludzi powoduje podarcie 100 złotowego banknotu? Zaszlachtowali by, szukając brakujących części. Byle by mieć więcej o to 100 PLN- ów. Myśl goni za portretem Zygmunta I Starego, legalnie czy nie, MIEĆ- w tym cel jest.

Łasi jak Amerykanin na burgera.

Kradnie się dal pieniędzy, zabija, oszukuje. Czego się nie robi by mieć, mieć dużo. Wszystkie afery w polityce, PZPN, wojny, każde dążenie człowieka to chęć zarobienia. Poranek dorosłego opiera się na myśli o pracy, co dziś się stanie, czy mnie zwolnią. Właśnie! Zwolnienie miejsca pracy, ktoś kosztem kogoś.Taka myśl wybija swoje piętno na każdym z pracujących. To nie jest strach przed nudą na zasiłku, to świadomość utracenia środków do życia. Kiedy już zajmie się stanowisko, tyłek na stałe przyrośnie do stołka zwolnienie oznacza pogrzebanie wszystkich planów, spłata kredytu za mieszkanie- jeszcze 15 lat. Świat się wali bo Bolesław Chrobry wyszedł z portfela ukradkiem. Niedole spowodowane brakiem pieniędzy stają się nieopisane. Lekarze szukają najcięższego narkotyku, nie muszą szukać daleko, sami go mają w spodniach czy na koncie w banku. Jesteśmy od niego uzależnieni, jak Amerykanin od dużego burgera.

Jestem już duży, MAMO DAJ MI...

Wiecie czemu bezrobocie będzie rosło? Bo niektórzy moi rówieśnicy nie są przyzwyczajeni do normalnego pozyskiwania pieniędzy, np. Praca dorywcza, fucha- cokolwiek. Jak kończą się zasoby od babci, cioci, wuja i stryja przylegają na kolanach do nogi rodziców. Jak psy, które zdają sobie sprawę, że coś zmajstrowały. Jasną rzeczą jest, że podczas obowiązków szkolnych o prace trudno, ale kiedy zaczyna się czas wakacyjny czemu nie postarać się o własne parę groszy? Odpowiedź jest prosta- mama ma dobre serce, mama da. Przeświadczenie to, w młodych umysłach zakodowało się prawie jak u romantyka wino i kwiaty. Najgorszym problemem jest gdy mamie stwardnieje serce i powie "nie". Jaka wtedy złość przemawia przez tego młodego, nieświadomego człowieka. Rodzicielka mówiąc to "nie" ma różne powódki, ale najczęściej jest to sygnał, że wypadało by dorosnąć i samemu sobie zarobić, lub po prostu nie ma funduszy na dofinansowanie pijaństwa w nocnym klubie. Dorośli, w pełni dorośli pytają "Czemu całe pieniądze wydajecie w 1 wieczór?". Odpowiedzi nie ma co szukać bo leży przed nami jak trup w Iraku, nieswoje pieniądze rozrzucasz bo przyszły łatwiej- gdy sam zarobisz zdasz sobie sprawę z trudów i pieniądze szanujesz. To coś al' a zabawki, maluchy niszczą bo nie wiedzą, że to ma wartość- dorosły szanuje swoje auto, bo bank dał kredyt na 5 lat, dorobek życia, ten maluch w cale nie jest oczkiem w głowie.

Żadna tu nie hańbi.

Kiedyś mamy straszyły nas "ucz się bo zostaniesz śmieciarzem", teraz chodzi raczej o kloszardów, śmieciarz w MPO zarabia lepszą kasę niż nauczyciel w podstawówce. Słysząc to stwierdzenie społeczeństwo jest lekko zdziwione, nie wiem czemu ponieważ gdy MPO zrobi sobie strajk utoniemy we własnych odpadkach i sami zapłacimy im po 50 zł od jednorazowego wywozu, ble mieć śmierdzący problem z głowy. Tak samo woźne w szkołach czy sprzątaczki w biurach. Ktoś może mi powiedzieć, że ludzie dali by sobie rade gdyby nie właśnie takie sylwetki, dostające skromne wynagrodzenie i wkładające w swoja prace serce? Lepiej chyba mieć dobrze posprzątane biuro niż 10 lewych prawników, którzy narobią tylko bałaganu i wezmą chore sumy. Nie widzimy tego na co dzień, ale dzięki solidnemu dozorcy w klatce można wyjść w zimę z bloku bez brodzenia w śniegu po kolana. Pozamiatane przystanki de facto nie tonące w gazetach i niedopałkach, Ci ludzie wstają o 4 żebyśmy o 7:30 zastali to w solidnym wyglądzie. Teraz nikt by nie chciał zostać sprzątaczką z zawodu, ale gdy dobrze się zastanowić, to niektóre jednostki są stworzone do takich prac. Pedant nie mógł by sobie pozwolić na niedomytą podłogę, brudną tapicerkę lub kurz na szafkach. Godnie takiemu zapłacić i mieć kłopot z głowy.

Ludzkich przyzwyczajeń nie sposób odmówić, lecz czasem wypadało by się głębiej zastanowić nad tym czy nie staliśmy się więźniami banknotów i monet. Pieniądze mają wszystkich u stóp, nawet prezesów i kardynałów. Pieniądze są dla ludzi owszem, ale pieniądze uczą też pokory i nawet porządnego zagospodarowania. Trudno policzyć ludzi, którzy za niewielkie kwoty utrzymują 3 osoby. Sztuką nie jest zarabianie kroci, sztuką jest je mądrze spożytkować. Ludzkie zachcianki, reklamy w telewizji i przyglądanie się dobrobytowi innego stawia nas pod ścianą. Kompleksy bo dziewczyny lubią dobre restauracje i butiki- czasem tego uczą same matki, które miały "gorzej". Mnie, jak i paru osobom na tym świecie wystarczy godne życie- Żona, dziecko, mieszkanie i raz do roku jakieś wakacje, mieć na piwo i pizze jeszcze 30. Po co mi 15 aut, dom który ma 700 metrów i 4 wille czort wie gdzie? Bo nie wszystko polskie złote co się świeci, przynajmniej w moim przekonaniu.

środa, 6 maja 2009

Gwóźdź numerem: 1- Dla wybranych.

Gwoździe, jakie to proste narzędzie w ludzkiej dłoni, można wbijać je w deski, dłonie, stopy i czasem nawet głowy. Nadanie nowego znaczenia dla niewielkiego kawałka metalu jest czymś nowym w mojej głowie. Błędne osądy na temat ludzkiego szczęścia, miłości i nienawiści mogą być czymś więcej niż podłym systemem wartości, ewoluującym w prostolinijnych tematach świata. Zastanawiałem się pewien czas co dać na pierwszy ogień, tak może żeby nawet niektórych zabolało. Postanowiłem napisać to w oparciu o nowe i stare doznania. Będzie to o was, o ludziach, którzy jak mur tarasowali ścieżkę.
Sekwencja pewnych zdarzeń jest dość śmieszna, bo kiedy spojrzę na to całe piekło z lotu ptaka nie widzę nic, zupełnie nic, co by przypominało wspomnienia. Zgromadziłem wszystko raczej w formie pojedynczych negatywów. Pierwsze piwo, pierwsze papierosy, pocałunek... pamiętam z tego dość sporo ale jak to komuś opowiadam, co mało kiedy się zdarza, nie wydobywam tego pewnego uczucia. Przyczyna nie leży w moim procesie opowiadania, słuchacz najzwyczajniej myśli o obiedzie, choć sam pytał. Widać w ich oczach taką smutną obojętność. Można czasem od niej zwymiotować, ja wymiotuje chyba za każdym razem.
Sam zapewne jestem obojętnym, pozbawionym uczuć chamem i prostakiem. Ostatnio uświadomiła mi to pewna dama, co szukała szczęścia. Przed całym teatrzykiem usłyszałem, że brak mi, jak ona to powiedziała, "empatii". Gdy spektakl się zaczynał, nic nie zwiastowało "operacji Irak", ani moje trochę podłe żarty, ani jej dość pochopna złość, tudzież brak porozumienia ogólnego. Temat jest mało istotny w tym wszystkim. Katharsis nastąpiło gdy zabawiłem się w poetę, wiecie, że chyba żałowałem... teraz jakoś mi nawet nie szkoda, a w przypływach śmieje się szczerze. Na samym początku nie wiedziałem co jest przyczyną, było to może lekko nie na miejscu ale moje dobre serce nie chodzi u niej w parze ze szczerą prawdą, mianowicie: czemu nie potępiłeś mojej próżności?. Teraz nachodzi mnie pytanie- co było nie tak? Co bym nie powiedział, prowadziło do samego dna, brak szczerości bo nie chciałem jej ranić- źle! Dobre serce bo mówiłem, że to nie jest dobry pomysł- źle! Zostaje mi plucie ludziom w twarz, przepraszam... już to robię.
Aspołeczność w moim wykonaniu to chyba już sztuka, często szukam jak omijać środowiska ludzi których nawet jeszcze nie poznałem. Wciskam sam sobie kity, że nie mam na to czasu, to nastoletnie. Czas pewno bym znalazł, mam go nie najmniej ale gorzej z chęciami. Uprzedzenia co do ludzi nie biorą się u mnie z jakiegoś tam wymysłu tylko z przyzwyczajenia, że będzie to zwykłe, ludzkie bydło. Pijące, gadające i śmiejące się pusto do rana, ryczące znaczy się. Niby są razem, tak za sobą, ale co to zmienia jak każde z nich jest oprawcą za plecami skazanego, swojego brata, bliźniego. Myślicie, że chcę być na językach ludzi? Nic bardziej mylnego. Szukanie statusu społecznego nie idzie mi dobrze, może przez to, że jestem najzwyczajniej nieprzygotowany do życia z ludźmi. Lubie chodzić sam, słuchać muzyki i tylko patrzeć na zachowania- frustrację, śmiech, wypadki. Uczestniczenie mnie nie obchodzi, sam fakt, że stoję obok jest dobijający. Coraz bardziej widać jak kieruje nami system, bezlitośnie, z punktu widzenia dziecka wyglądało to trochę prościej. Może zgłupiałem już do reszty.
Kiedyś odbierałem to jako kare, życie w jakimś schemacie. Rodzice mają dość tego, że wole wieczory niż całe dnie, ludzie mają dość tego co mówię, bo to niezgodne z dekalogiem mody, ubzduranych kanonów i zachwytu nad tym co teraz kreowane. Po co mam na to patrzeć? Gdzie nie spojrzę tam bilbordy promujące jakiś tryb życia. Biznesmena, studenta czy kury domowej. Mam się uśmiechać? Ale do kogo? Kocham swoje zęby i nie wymienię ich na 3 rzut w wieku niespełna 20 lat. Babcia zawsze mnie uczyła, żeby być życzliwym dla innych ale jak mam być dobrym człowiekiem, kiedy każdy chce zaszczuć każdego? Czasem spotykam, jak to Niemen kiedyś zaśpiewał, "ludzi dobrej woli", ale sporadyczność tego zjawiska skaluje jak dobre pomysły Ex prezydenta USA. Można to nazwać żaleniem się albo płakaniem w poduszkę, ale jak to jest, że każdy musi nauczyć się prostactwa, oszukiwania i kombinowania na każdy możliwy sposób. Zobojętnienie, tacy szybcy przyjaciele, przelotne znajomości (z kobietami również), nie szukam rozrywek, polepszacza stanu umysłu czy urzeczywistniania snów o wielkim gronie znajomych, pierdołowatych, bezsilnych umysłach. Mam swoje otoczenie, każdy z nas patrzy inaczej ale to co wiąże mnie z tymi ludźmi to coś innego, niż forma ukryta w toku liczenia ile kto ma pieniędzy na sobie. To zwykły komfort, możliwość powiedzenia czegoś wprost, co nie wywoła ogólnego oburzenia. Właśnie ta mało elokwentna szczerość, daje odporność na ogłupiający, kolorowo- beznadziejny świat. Po prostu minąłem proces socjalizacji... czuje się z tym wybornie.

wtorek, 10 marca 2009

Zawieszamy

Tak jak najbardziej! Przerwa! Koniec. Jadę na wakacje.


Kiedy się coś tu pojawi to dam znać. Ale praca w toku, nie bać się!

czwartek, 5 marca 2009

Troche o sobie.

Kulisy mojego pisania wydają się oczywiste, siadam i piszę co leży mi na sercu. Bo co to jest napisanie? Ułożenie zdania mającego jakąś wartość nie zahacza już o logikę tylko o pewnego rodzaju świadomość, zrozumienie świata, drugiego człowieka a przede wszystkim zrozumienie swoich uczuć. Słyszę opinie, że to co tworzę jest po prostu smutne, forma jaką nadaje każdemu nowemu tekstowi- jak by na to nie spojrzeć- przekłada się na wszechobecność czasu.
Wszystko co stworzyłem przez rok ewoluuje. Czytając pierwsze wpisy, uśmiecham się ironicznie, pierwsze próby pisania uświadamiają, że jednak nie stoję w miejscu- rozwój cieszy mnie niezmiernie. Znając swoją wartość i miejsce w szeregu (?) czuje, że mogę więcej. Rozwijanie tematu, jakim by on nie był, nie może ograniczyć się do polemiki, pisanie musi nieść szereg teorii, argumentów i wniosków. Mój dobry przyjaciel zaproponował mi kiedyś żebym zajął się pisaniem eseju filozoficznego. Myślałem nad tym pewien czas, podejmowałem nawet próby pisania, niestety drążenie koryta tematu rzeki o nieskończonych możliwościach myślowych nie daje mi w pełni satysfakcji. Potrzeba głębi, złożoności szczegółów, esencja- nie może być to jak kolejna ballada o miłości.
Częsty brak pomysłów, jakiegokolwiek punktu zaczepienia potrafi znakomicie człowieka przybić. Lęk, niepokój wewnętrzny często nie pozwala spać. Zastanawiam się wtedy "co konkretnie chcesz wyrazić"- tak powstaje zalążek kolejnego tematu. Ubranie w słowa myśli, które nie mają żadnego sensu wymaga wyobraźni, ale innej niż wyobraźnia malarza, poety czy komornika sądowego. Pisząc mało kiedy myślę nad odpowiednią formą, takiej nie ma np. "1, 2, 3 nie- ży- jesz TY". Człowiek który jako pierwszy czyta to, co wyskrobie (jeszcze przed publikacją) pragnie aby było to dłuuuższe, ale jak ma być dłuższe (?) jak tak długie są moje myśli? 5 elementów plus jeden niepewny tworzą pewną wizję świata, świata który załamuje się w tych zdaniach.
Wszystkie wartości, idee, całą wiarę wkładam w te wiele znaczące dla mnie teksty. Formę którą czytacie, myśli jakie znajdują się w tych zdaniach to odzwierciedlenie moich pomysłów, niestabilnych refleksji. Odbieranie tego dosłowne bywa niesprawne, widzę też troskę ludzi (reakcja po tekście "Nie") o mnie samego- "Filip, co się dzieje? Wierzmy w Ciebie". Sam nie wyznaję żadnej religii ale pytany w co wierze odpowiadam "W siebie i ludzi"- może być to zgubne, bo już parę razy w swoim krótkim życiu zostałem zdeptany ale właśnie ta wiara pozwala mi jeszcze zaufać, wychodzić i otwierać się. Moje przyjście na świat datuje się na 13 w piątek, Cześć! na imię mi Filip a to mój świat.
___________________________
A to utwór przy którym pisałem:

poniedziałek, 2 marca 2009

1,2,3 nie- ży- jesz TY!

Wojna umysłu- ciała tu już nie biorę pod uwagę- to cały system wartości, ideałów? Nie. "Snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce"- zatracamy tożsamość, jeśli kiedykolwiek ją mieliśmy. Stając w obronie próżności, bezsensu i ogólnie panującemu (miłościwie) bezguściu można jednak znaleźć coś co jest diamentem w cuchnącej kupie sajgonek (?).
Barbarzyńcza wojna w telewizji, radiu i gazetach (brukowych i tych z gwiazdami) nabiera nowego znaczenia! Ludzie chłoną to jak pęcherzyki płucne tlen, żyją tym, mają z tego radochę do takiego stopnia, że jest to temat dyskusji- inernetowo- życiowych. Ludzie otoczeni fikcyjną aureolą, święci za życia, słabi geniusze i zwykłe istoty są tematem numer 1. Nie zdziwił bym się gdyby na uniwersytecie otworzyli kierunek "Gwiazdorstwo" a na Politechnice "Inżynieria Paparazzi". Słuchacze, telewidzowie i czytelnicy podglądają, wydają kupę pieniędzy na takie same ubrania, fryzury a nawet twarze. Ślepe zauroczenie, wypełniające ich życie- którego nie mają. Gdzie nie spojrzeć tam Gwiazda (?), na lodzie, parkiecie i z mikrofonem- wartkie i pełne akcji pośmiewisko- czego to człowiek zaszczuty nie zrobi dla pieniędzy. Wracamy do tematu twarzy, idealne rysy, pełne usta, oczy zielone jak amazonka (tylko piersi ma sztuczne) no i te gęste mocne włosy. Trzeba się ciężko napracować na operacje- podziękowania dla operatorów Corela i Foto Shop' a, chirurdzy was kochają.
Wstać, żreć, pić, spać. Wstać, żreć, pić, spać- model uniwersalny. Jego uniwersum opiera się na podłych 8 godzinach w Dellu, otwieraniem lodówki i trzymaniem pilota. Ah 3 razy 8, idealna symbioza- 8 snu, 8 pracy i 8 oglądania telewizji. Mózg gnije, oponka rośnie. Ale o tym pisać nie trzeba, w odróżnieniu od 1 juz archetypu- oni nie przeczytają.

-Kim będziesz w przyszłości- pyta Milenka.
-Ja będę żoną bogatego męża- odpowiada Gosia- A ty Kuba?
-Ja, Ja będę złodziejem, po co się męczyć- mówi pełen dumy.
-Łee nudno, chodźmy na szluga- mówi Bartek który ma dziś 12 urodziny.

Następcy tronu chodzą po ulicy, rodzice w pracy a babcia ogląda serial. Nuda- szkolna i domowa to codzienność, komputer, alkohol i papierosy zabijają pokolenie. Sam wiem, jak było ze mną ale patrząc widzę, że jest gorzej. Nie ma książek, komiksów, muzyki... nie ma nic. Brak zainteresowania czymkolwiek budzi strach, strach rodzi agresje a ta objawia się w wybitych zębach "frajera z 2 C", smutne ale prawdziwe. Dzieci zabijają, męczą rówieśników a czasem nawet i biją rodziców. Kosz na śmieci na głowie, wisząca koleżanka na sznurku i kocenie... obraz w stylu "Dance Makabr". Telewizja niby wie, pedagodzy biją na alarm ale co się zmienia? Nic. Maszyna zakładów poprawczych wygeneruje w tych młodych umysłach coś więcej nić śladowa agresja, czy chęć pokazania się od "mocnej" strony. Dobre dzieci, podgniłe słowami rówieśników będą już straceni za życia. Środowiska młodzieżowe niszczą się wzajemnie, matki płaczą nad trumnami a banda nierobów powymądrza się w telewizji.
Brak idei, pomysłu... kto za tym stoi? Jeszcze 15 lat temu ludzie chcieli, starali się- teraz wszystko jest jak w amerykańskich, pustych jadłodajniach- może "Życie Gwiazd" do tego. Przeżyć, przejść obok życia- to już nawet nie telenowela- lepiej zakopać się żywcem. Loteria młodych umysłów, w nie wycelowany rewolwer środowisk, rodzice chcą dobrze- wychodzi źle. Gdzie my żyjemy? Kim jesteśmy? System wartości nie istnieje, został zjedzony z frytkami przy wspaniałej lekturze kolorowych pism. Wychodząc z restauracji i tak wszystko zwrócisz, mama wczoraj zaostrzyła nóż. Dobranoc.

piątek, 27 lutego 2009

Albo w tę albo odpadasz.

Kolej rzeczy jest prosta, albo w tę albo odpadasz. Nie musisz się niczym martwić, zawsze zostaje plan B. Ów system "wybierania" pozostaje nam bratem, kochankiem, lub dłonią. Głowienie się nad bramką 1, 2 lub 3 daje podświadome "bramka numer 1 jest zonkiem". Czym czy kimkolwiek jest Pan Zonk, zawsze stoi na baczność niczym wilk w przebraniu owcy, na czole wypisane "wybierz mnie Panie, mnie" a na sam koniec jest BUM. W sumie większość naszych wyborów jest jak wybór banku, skazany na Pana Zonka ale tzw. tragedii nie ma.
Kwestia serca jest kwestią otwartą nawet w wieku 70 lat. Chemia (cokolwiek to znaczy), kwiatki i całusy. Zaręczyny, dzieci i dom... a teraz wmów człowiekowi, że Pan Zonk nie istnieje. Żona chce na kosmetyczkę, dzieci na zabawki a komornik wchodzi na hipotekę. Świat Ci się wali i dochodzisz do alternatywy spóźnionej o jakieś... 7 lat- Czemu wyszedłem za tę jędze i czemu grzeje gazem. Człowiek myśli "moglem zostać sam" ale tu pokazuje się znów Pan Zonk i po 30- stce gada "ale jesteś samotny". Prawo głupiego wyboru, wchodzisz na swój ślub, albo siedzisz w ławce na ceremonii swojego kolegi zazdroszcząc mu szczęścia.
Szkolne korytarze nie dają myśleć o życiu dorosłym, a jak dają, to o latach studiów. Wracasz do domu, wciskasz "Power", siadasz za monitorem i odpuszczasz Kochanowskiego, chemie organiczną i układ immunologiczny człowieka. Wracasz do szkoły i zastanawiasz się "po co mi to?". Startując na studia odpadasz w przedbiegach, słabe wyniki. Teraz Kochanowski staje się bliski i pluje w brodę a układ immunologiczny dostaje ostrego zapalenia. Taka decyzja przewraca się jak domino, tylko w miarę czasu można je zatrzymać, pisząc o bezsilności (tekst poniżej) myślałem o tym następstwie. Domino można postawić od nowa, ale tracąc rok, uwierzcie, że wiem jak to boli.
Dwa proste przykłady, może i czeka to każdego z nas. Szereg decyzji które odbijają się nam, czasem po nich zwracamy. Z ust rówieśników słyszę, "Życie nie ma sensu", ale to nie jest czasem tak, że my nadajemy sens własnemu życiu? Może być to ukochana osoba, samochód, czy kolekcja butelek po piwie. Sens wybieramy my, popieramy go decyzjami. Czując to, staramy się wybrać tak, aby zdobyć złoty szczyt. Pozostanie ślepym wsadza w dłoń stryczek i pistolet, czasem butelkę ale najczęściej jest to pusty byt, żeby mama nie gadała.

niedziela, 22 lutego 2009

Nie.

Nadszedł czas na coś w stylu "pusto, cicho, ciemno". Nie jest to obraz miasta w Czechach po 22 ale coś co jest w mojej głowie od paru tygodni. Bezproduktywność, senność i ogólna klapa nie pozostawia suchej nitki na moim sumieniu, powinienem działać. Wstając rano mówię "dziś dzień przełomu, piszę, uczę się i wykonuje zadania na 6 z +". Wypijam kawę i... zachciewa mi się spać, nie wiem jak to możliwe ale tak jest. Miałem ćwiczyć, wyczyniać cuda niewidy a tu flak. Egzystencjalna niemoc, a co jest jej powodem nie wiem.
Słyszałem, że systematyka jest dobra, ale jak być systematycznym jeśli organizm i mózg mówi stanowczo "NIE!". Zdaje sobie sprawę, że jestem sporo w plecy, zaległości rosną a ja nie rosnę w siłę. Takie głupie niechciejstwo i zaniedbywanie procentuje i jeszcze bardziej się zniechęcam.
Przychodzi czas nadrobienia, bo muszę i co? Nic. Robię to na odwal się a najchętniej zapłaciłbym komuś za wykonanie. Jedzenie, spanie i siedzenie weszło mi w krew jak vódka Zdzichowi spod sklepu. Ciekawe jest to, że gdy już zabieram się z pełną głową pomysłów po chwili pomysłów nie mam, a jak jakieś mam, to wydają mi się zwyczajnie słabe i nie warte mojej uwagi.
Może to, że zakończyłem swoją karierę na Politechnice jest kolejnym dowodem na moją próżność ale po co robić coś czego się nie lubi. Jedni uważają, że moje postanowienie jest pochopne i szczeniackie. Inni sugerują moją głupotę a niektórzy wyrażają aprobatę. Szczerze mówiąc słuchanie moralityków, życiowych pouczeń i gadania "szkoła jest najważniejsza" jest stratą czasu, żadnych konkretnych informacji, zwykłe, znane każdemu teksty.
Szukanie drogi życia nie jest miłe, a tym bardziej łatwe. Nikt nas do niczego nie zmusza, ale czasem trzeba sie zmusić. Niemożna siedzieć bezczynnie, ludzie myślą, że maja dopiero po parę lat, zdążą. Chcą być kimś ale bez własnej pracy nigdy się nie dojdą do mistrzostwa. Teraz, kiedy pisze też trenuje a zarazem pragnę przedstawić świat, tak jak go widzę. Czasem kiedy piszę, czuje, że odżywam, nie wiem jak u was.

niedziela, 25 stycznia 2009

To nie walentynki.

Pewna osoba poprosiła mnie żebym napisał coś o miłości, temat kulawy ale jaki śmieszny. Prawie każdy z nas odczuł miłość- mamy, jakiegoś boy/girl frenda albo przyjaciela. Uczuciem jakim jest miłość pała chyba każdy, od księdza po płatnego zabójce z Moskwy. Dziś ja się przyjże temu zjawisku od strony epok i różnych dziejów, lat, czasów i wieków. Wszystko co tu napiszę nie podlega pod moją odpowiedzialność!
Zacznijmy od początków. Każdy widział kreskówki o jaskiniowcach, tam miłość do kobiety objawiała się ciągnięciem za włosy po ziemi (wątpię aby tak było naprawdę). W tym momencie wyobraziłem sobie młodą parę, chłopaka w ładnych ciuchach który ciągnie za sobą dziewczynę... widok paskudny. Będąc największym chamem nie zrobił bym tak żadnej damie, a tym bardziej matce moich dzieci.
Przechodząc do czasów bardziej cywilizowanych, a nawet bym rzekł prze- cywilizowanych jakimi są czasy starożytności, widzimy mężnych Herosów i ich ukochane które, wychowują małego herosika czekając aż mąż wróci do domu w sławie. Najfajniejsze jest to, że ów kochające żony pewnie wdawały się w romanse z sąsiadami albo przyjaciółmi swojego męża. Nie wydaje mi się, żeby wytrzymały bez męskiej ręki w sypialni dłużej niż rok. Przypuszczając, że jednak wytrzymywały to facet wracający z wojny miał kolejną- w domu.
Następnymi ciekawymi latami odznacza się średniowiecze. Wspaniali i cnotliwi rycerze, damy uwięzione przez złe czarownice na wieżach wysokości Pałacu Kultury i Nauki i krwiożercze smoki. Miłość między kobietą a mężczyzną była już trochę inna, chłopak musiał się najeździć, naprosić, nagadać a jak kobieta wybrała rycerza w lepszej zbroi to odchodził z honorem- można przełożyć sobie na nasze czasy (pomijając honor). Najlepsze co mogła zrobić kobieta w średniowieczu to dać tzw. "kosza", nie ma to jak życie w celibacie, w sumie im się nie dziwie, facet chodzący w kupie żelaza, myjący się od wielkiego dzwonu to chyba nie jest dobry.
Przeskoczymy sobie teraz do romantyzmu. Jak sama nazwa wskazuje musi być romantycznie- tu się zaczyna Sajgon i prawdziwe pantoflarstwo. Facet w epoce romantyzmu wynosił miłość na wyżyny, podobno miała cechy boskie. Popatrzcie co im z tego przyszło, zakochali się, kobieta ich nie chciała a na sam koniec popełniali samobójstwo. ZABIĆ SIĘ Z POWODU KOBIETY?! Taki motyw nadaje się dla Sofoklesa a nie dla człowieka, który wydaje się być niezależny... Pogoń za ideałami, to trochę zniewieściałe.
Mijają lata, jesteśmy w 2009 roku, kobiety myślą, że są niezależne a faceci znają tylko "przynieś piwo kobieto" i TV1000 po północy. Miłość to sprawa otwarta, każdy z każdym na prywatnych zasadach. Mógł bym powiedzieć, że jest gorzej ale tak nie powiem, bo jest lepiej. Ludzie kochają się niezależnie od wiary, stanu materialnego i koloru skóry. Właśnie chyba to jest definicją miłości. Miłość otwarta ma też swoje skutki w dziwnych niepożądanych formach np. AIDS i nieślubne dzieci, ale to 2 też miało miejsce nawet 1000 lat temu. Gdybym miał się wrócić do którejś z wyżej wymienionych epok, to chyba wolał bym się nie urodzić, a jak nie miał bym wyjścia, to che być Herosem na chorobowym. Pantoflarzem nie będę a chodzenie w 30 kilogramowej zbroi, z mieczem przy pasku i gadanie do wybrednej dziewicy nie było by moim ulubionym zajęciem. Więc zaśpiewajmy razem "Milość- jak to łatwo powiedzieć".

For Mrs. Oktawia.(mimo wszystko)

niedziela, 18 stycznia 2009

Ballada o szklanym ekranie.

Gdybyśmy zrobili ankietę i zapytali ludzi co robią wieczorami w domu odpowiedzieli by jedno- siadamy przed ekranem. Można sobie nawet to opisać jako "był chaos, nagle pstryk i jest światło" ale to takie trochę ogólnikowe. Niektóre jednostki nawet celebrują ten moment kiedy biorą pilota do ręki, zaczyna się od zrobienia zapasu kanapek i herbaty, kończąc na wciśnięciu kciukiem przycisku uruchamiającego cały teatrzyk. Oczom zafascynowanych telemaniaków ukazuję sie obraz, w dodatku ruchomy i dźwięk, zamierają w bezruchu, nasłuchując w tępym oniemieniu co nowego ma nam do przekazania Maria De La Vista z taniego brazylijskiego serialu.
Najbardziej intryguje mnie pewna sprawa, mianowicie od poniedziałku do czwartku ludzie nie potrzebują tv gazety, znają całą ramówkę na pamięć. Popatrzmy za przykładem moich rodzicow- 16:00 jakiś tam talk- show, rozprawa sądowa, serial detektywistyczny, o 19:00 wiadomości, sport, pogoda no i potem wszystkie te seriale o miłości, rodzinie i zabujstwie. Wyjątki są tylko w piątki (a nie we wtorki jak mówi polskie przysłowie) i soboty kiedy to wieczorami jest wielka parada filmów emitowanych rok temu w konkurencyjnej stcji. Niedziele rządzą się własnymi prawami bo prócz serialu o chirurgach i tańcu z gwiazdami nie ma nic.
Kiedy coś się kończy, coś innego się zaczyna, nadszedł czas na reklamę. Pamiętam taki śmieszny utwór KASY "...reklama, reklama, pranie mózgu już od rana..." i tu chłopak ma racje. Wystarczy spojrzeć z jakim zaangażowaniem kobiety oglądają reklamy kosmetyków, emerytki reklamy sklepów które ogłaszają promocje albo panów którzy czekają na kawałek nagiego, kobiecego ciała. Na efekty nie trzeba długo czekać, faceci zasypiając myślą, o jędrnej piersi kobiety z reklamy mydła, kobiety pędzą do drogerii po nowy tusz do rzęs a emerytki od 6 rano czekają pod wejściem do Biedronki czy Tesco.
Najbardziej wyprane mózgi mają chyba dzieci w wieku od 13 do 17 lat. Naoglądają sie MTV czy innego dziadostwa, a na sam koniec pytają rodziców, czy na 16 urodziny dostaną Mercedesa klasy S bo w stanach dzieciaki tak dostają. Cała wspaniała moda na muzykę, ubiór czy styl bycia nastolatków wywodzi się właśnie z telewizji. Kiedy jakiś wspaniały stylista powie, że trzeba nosić pomarańczowe spodnie do fioletowej marynarki na ulicy zaroi się od od małoletnich modnisiów. Telewizja wybija w nich resztki jakiegokolwiek indywidualizmu i ogranicza sposób w jaki patrzą na świat. Najlepsza karą dla takiego dzieciaka jest 24 godzinny maraton z TVN 24.
Zastanawiam się, czy ludzie nie znają innych rozrywek, siedzenie przed telewizorem stało się oczywiste. Oczywiście nie każe totalnie nie oglądać telewizji, przecież wszystko jest dla ludzi. Kiedy zapytamy telemaniaka czy ostatnio przeczytał jakiś artykuł w gazecie powie- eee yyy nie albo- czasem czytam bezpłatną, nie wspomnę o książkach. Dzieci rozwijające swoją wyobraźnię tylko i wyłącznie przez telewizje w sumie jej nie mają. Oczywiście z całego steku telewizyjnych bzdur, można wyłonić programy lub kanały które warte są uwagi np. Discovery. Telewizję wymyślono w celach relaksacyjnych a czasami mam wrażenie, że ludzie śpią tylko dlatego bo się zmęczyli oglądaniem. Każdy wybiera swoją drogę, ja jednak zostaję czy słuchaniu muzyki, czytaniu i pisaniu.

Dziękuję Oktawia.