wtorek, 21 lutego 2012

Obiad. (Dialog delikatnie świński)

Z dedykacją dla korekty.

-Hej, już jestem!- rozległ się głos ojca w sieni mieszkania.
-No, w samą porę- odpowiedziała matka- właśnie podaje obiad.- Mariusz! Mariusz! Wyłącz komputer i chodź na obiad!
-Ehh!- ojciec głośno wypuścił powietrze.- Smarkacz nic nie robi, tylko siedzi przed komputerem, a jak przyjdzie co do czego, to gwoździa prosto nie wbije.
-A ty tato wbijesz, jasne! - ojciec usłyszał za sobą głos syna.- Gdybyś był taki mądry, to dawno mieszkalibyśmy w domu, a nie w tej obskurnej kamienicy.
-No!- oburzyła się matka, przynosząc z kuchni miskę z surówką- To mieszkanie po babci i dziadku, a sama kamienica należała do zamożnego fabrykanta. Więcej szacunku!
-Matka ma rację- dorzucił ojciec.- Jak ci coś nie pasuje, to zawsze możesz się wyprowadzić.
Syn patrzył na ojca z kpiną w oczach i odrzekł:
-Nie mam jeszcze osiemnastu lat, opieka społeczna nie byłaby zadowolona z waszego zachowania.- stwierdził z przekąsem Mariusz.
- O, ooo! za trzy miesiące skończysz "osiemnastkę"- wtrąciła matka.- Wtedy zobaczymy.

-A co to za nowości?- zdziwił się ojciec.- Jemy w salonie, biały obrus, świąteczna zastawa?
-Raz chyba możemy zjeść jak ludzie, prawda?- gospodyni spojrzała w oczy małżonka.- Bez telewizji...- pilotem zgasiła ekran-... i w skupieniu.
Mariusz zachichotał.
-Mama coś wymyśla!- spojrzał pytająco na ojca, ale on również siedział zdumiony i wpatrywał się w obrus.
Usiedli przy stole.
-Smakuje wam?- zapytała niepewnie kobieta- Hm?
-Zwykła ogórkowa- stwierdził Mariusz mamrocząc pod nosem.
-Smakuje... - ojciec również nie wykazywał entuzjazmu.
Panowała ogólna cisza.
Gdy zjedli zupę, pani domu przyniosła kotlety mielone i ziemniaki z koperkiem polane masłem.
-Jak w szkole?- zapytała Mariusza, gdy wszyscy nakładali sobie po kolei na talerze, to surówkę, to mięso.
- Dobrze, całkiem do....- w tym momencie ojciec puścił głośnego i doniośle wonnego bąka. Mariusz ponownie zachichotał, tylko głośniej.
-Krzysztof!- matka aż poczerwieniała- Co to za maniery!?
-Przy ludziach przecież nie "pierdzę"- stwierdził z uśmiechem i ulgą ojciec- a teraz z drugiej strony.- I powtórzył czynność, tylko buzią. Mariusz śmiał się głośno z pełnymi ustami jedzenia; kawałki ziemniaków i kotleta wypadały na obrus zostawiając plamy.
-Boże...- załamała ręce gospodyni- Co za durnie!
-No!- ojciec wyciągnął w jej stronę wskazujący palec.- Tylko się wygłupiamy. Nie musisz nas wyzywać od durni! Właśnie, ćwoku- zwrócił się teraz do syna.- Poprawiłeś te pięć "luf" z polskiego?
Mariusz poczerwieniał.
-Z tą babą się nie da nic poprawić- wybełkotał.- Nauczyłem się wiersza, a ona mówi, że źle.
-Jaki to wiersz?- wtrąciła się matka.
-Inwokacja z Pana Tadeusza.
-No, to powiedz nam ją- rozkazał ojciec.
-Ale po co, wy to znacie- Mariusz zaczął drapać się po głowie.
-No gadaj!- krzyknął ojciec.
Mariusz odetchnął i zaczął.
-Litwo, ojczyzno moja... Jesteś jak zdrowie, ten się dowie, kto cie stracił.....
-Baran, baran!- ojciec ukrył twarz w rękach, a Mariusz siedział nieruchomo- Litwo!- zaczął Krzysztof- Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba, trzeba...- Mariusz zachichotał.- Milcz, liceum skończyłem 25 lat temu! Ale ty masz szanse go nie skończyć.
-Brzozowski dał radę, to ja tym bardziej- Mariusz zadarł nos - Z resztą... Co to za wstyd podejść rok później do matury?
-Ja ci dam!- warknęła matka odkładając sztućce na pusty talerz.- Zdasz ją w tym roku!
Pan domu wstał i wyciągnął dwa kieliszki od wódki. Postawił je odpowiednio, obok swego talerza i talerza swej małżonki.
-A ja?- zaprotestował Mariusz.- Co ze mną?
-Ty, gnojku, masz jeszcze czas na wódkę.- Krzysztof popatrzył badawczo na syna.- Mnie i matce się należy.
Mariusz spuścił głowę.
-Dziękuję- powiedział odsuwając od siebie talerz.
-Lekcje odrób, książkę poczytaj- krzyknął za nim ojciec, który w międzyczasie szukał już oczyma pilota od telewizora.
-Krzysztof, pozbieraj naczynia. Ja padam- poprosiła tonem głosu pani domu.- Dziś na bazarku tyle ludzi...
-Dobra, już dobra- i ojciec zabrał się do typowo damskiego zajęcia.- Ale nie mam zamiaru nic zmywać.- Czekał aż żona coś odpowie, jednakże jej myśli były już pochłonięte przez meksykańską telenowelę.
-Czy to ja jestem ojcem naszego dziecka?- zapytywał przystojny aktor z telewizji.
-Tak, Pedro.- odpowiedziała mu urocza meksykanka ze łzami w oczach.- Wychowamy go na porządnego człowieka.
Z pokoju Mariusza dochodzić zaczęły odgłosy wirtualnej strzelaniny. Krzysztof, wypijając po kryjomu obydwa kieliszki rozpoczął "proces zmywania".

Brak komentarzy: